Poezja, Proza – dzieła lokalnych twórców

 Tęsknota

Wciąż pamietam, uparcie i skrycie.

Szukam w myślach tych dni, tego roku.

Tak kochałam twój obraz nad życie,

Teraz wiem,  gdy stanęła łza w oku.

Przecież nigdy przenigdy, poztym,

Nie pisałeś swych myśli w obłoku.

Byłeś wiatrem i chmurą i światem,

co przychodził w me łoże o zmroku.

I choć zapach lotny, zbłąkany,

Odszedł z tobą,  jak ty tego roku.

To twój cień w moich myślach ostany,

wciąż przychodzi codziennie o zmroku.

 

Izabela Iwanecka z Szymiszowa

Utwór przysłany na konkurs literacki zorganizowany przez Zarząd Gminny ZMW w Strzelcach Opolskch w listopadzie 1986 roku.

 

Utwór Mała Ojczyzna autorstwa Anny Wacławczyk z Krośnicy



,,Mój Ogród,, utwór Anny Wacławczyk z Krośnicy


Ostania Choinka
Śnieg padał jak nigdy w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Duże płatki spływały powoli jakby miały zatrzymać się na chwilę, by później wolno opaść na ziemię. W ten cichy wigilijny wieczór, wąską uliczką strzeleckiej starówki, szedł wolno starszy pan. Nazywał się Szymon Sułko. Życie w ostatnim czasie nie rozpieszczało go. Od kilku miesięcy był bez pracy. Został zwolniony ze względu na częstą nieobecność w pracy, spowodowaną chroniczną chorobą. Ubrany był w cienki ciemny płaszcz. Kołnierz, postawiony wysoko zasłaniała chudą, bladą, nieogoloną twarz. Jego sylwetka przesuwała się prawie bez szeleśnie po śniegowym dywanie. Słyszał jedynie jak każdy jego krok powodował skrzypienie śniegu pod podeszwami. Patrzył spod opuszczonej głowy na mijane okna kamienic, z których na przemian dolatywały nuty wigilijnych melodii z wesołymi rozmowami dzieci które z niecierpliwością wypatrywały pierwszej gwiazdki na niebie. Myślami były przy swojej chorej córce, która również czekała na obiecane świąteczne drzewko. Łzy cisnęły mu się do oczu na samą myśl o rozczarowaniu ze strony Honoraty, jakiego dozna kiedy powróci do domu. Ostatnie pieniądze jakie pragnął przeznaczyć na choinkę i prezent dla dziecka, zostały mu skradzione. Szedł tak zamyślony, kiedy nagle stanął przed punktem sprzedaży wigilijnych drzewek. Sprzedawca właśnie zabierał się do zamykania stoiska, gdyż pozostało mu jedynie małe, krzywe, z rzadkimi gałązkami, niepozorne zielone drzewko. Nigdy przed tym nie widział tego człowieka w mieście. Pewnie jest z jednej z okolicznych wsi, pomyślał cicho, spoglądając na samotnie stojące drzewko. Chwilę patrzył na nie, przyrównując je do siebie i swojej sytuacji.
– Wesołych Świont – zagadnął go nieznajomy ze śląskim akcentem.
– A drzewko już mołcie panoczku.
Dopiero teraz ocknął się i spojrzał na nieznajomego. Był to straszy pan z siwą prawie białą brodą z czerwoną czapką na głowie, o białym pomponiku. Szeroki, jasny, barani kożuch, powodował że cała sylwetka była jak z ilustracji do opowieści wigilijnych dla dzieci. Jego twarz. miła z szerokim uśmiechem, wzbudzała od pierwszego spojrzenia miłe odczucie. Para niebieskich oczu, spoglądająca na niego spod okrągłych okularów, obudziła w nim przyjemne skojarzenia biegnące w przeszłość do własnego dzieciństwa.
– Wejście panołczku tyn łostanie stromik, dom wom za pu cyny.
Dopiero teraz zrozumiał sens słów jakie do niego dotarły.
– No wie pan, chętnie kupiłbym to drzewko, bo jakoś tak wyszło że jeszcze nie zrobiłem tego sprawunku. Jednak skradziono mi przeznaczone na ten cel pieniądze.
Nastała krótka cisza.
Przerwał ją serdeczny śmiech sprzedawcy, który przypominał mu smiech dziadka Alberta. To, na krótką chwilę sprawiło, że jakieś ciepło zagościło w jego sercu.
– Jako że dzisiej je wigilijoł, dejcie co mołcie, choćby jedyn grosik – powiedział z serdecznym uśmiechem sprzedawca.
Mimowolnie sięgnął do kieszeni płaszcza. Był tam kupon totolotka jaki zakupił przed godziną za 5 złotych, gdy nagle poczył zimnymi palcami, mała monetę. Wyjął ją z kieszeni, wielce zaskoczony tym odkryciem. Obejrzał ją pobieżnie nie zwracając uwagi na nominał. Była to mała, żółta moneta, przypominająca mosiężne 5 groszy, która mieniła się złotymi odblaskami w świetle okolicznych latarni. Zastanawiał się skąd wzięła się w jego kieszeni. Wtedy przypomniał sobie jak kupował na targu ten stary płaszcz, od pewnej starszej kobiety. Sprzedała mu go za 40 złotych. Dał jej banknot 50 złotowy. Kobiecina nie miała wydać drobnych, tak więc postanowił że może resztę zatrzymać. Pamiętał dokładnie, jak z wielką wdzięcznością za ten gest, dziękowała serdecznie, składając mu życzenia świąteczne. Jej słowa utkwiły mu głęboko w pamięci.
-dziynkujam wom panołczku. Życzam wom szczynśćioł i zdrowioł no i wygranyj w totka. Zagrejcie dzisiej, to wom się pewnikym poszczyńści.
Popatrzył krótk na monetę, Pokazał ją męższczyźnie na wyciagnietej rece, z lekkim wymuszonym uśmiechem
– tylko tyle mi zostało.
– powiedział tak jakby chiał się usprawiedliwić że tak niewiele może zaoferować.
Starszy pan spojrzał spod okularów z daleka i uśmiechając się odpowiedział.
– jako żech łobiecoł to tak byndzie, dejcie tego grosika i biercie choinecza do dom.
Podał mu monetę, kładąc ją na jego wyciągnietej ręce. w tym momencie poczuł jakieś ciepło, które emanowało z jego dłoni. Nie mógł stwierdzić czy to ze względu na to że, jego palce były zmarznięte, czy też od sprzedawcy biło takim przyjemnym ciepłem. Nieznajomy podnióśł monetę ku gorze, pod światło, przyglądając jej się uważnie. Cały czas uśmiechając się tajemniczo. Nagle, wyciagnął rekę w kierunku swojego rozmówcy z tymi słowami.
-wjycie panołczku, dzisiej je wigilioł, joł chcam zrobić tyż cojś dobrego. Kuknicie na tyn pjynionżek. Łon je ze złota, ni mogam tego wziońć. Biercie go nazołt. Przedejcie go abo zostołwcie se na pamiontka.
Szymon wziął z powrotem podaną monetę, tym razem przyglądając się jej uważniej. Chcąc dokładnie sprawdzić słowa nieznajomego sprzedawcy, obrócił się pod światło latarni obracając monetę we wszystkie strony. Trwało to małą chwilkę. Odwrócił się ponownie do swojego rozmówcy by mu podziękować, ale jego już nie było. Przy słupie ogłoszeniowym gdzie znajdowało się stoisko, pozostała jedynie mała choinka. Rozglądnął się wokoło, nikogo nie mógł jednak zauważyć. Wydawało mu się że to sen. Jednakże samotnie stojąca obok choinka, przeczyła jego tym myślom. Nie pozostało mu nic innego jak zabrać drzewko i wracać do domu. Mieszkał w małym mieszkanku, tuż obok miejskiego ratusza. Od kilku lat żył jako wdowiec z siedmioletnią córka. Gdyby nie pomoc sąsiadów, już dawno odebrano by mu dziecko. Szedł z choinką pod pachą, myśląc o strojeniu drzewka i przygotowaniach wigilijnej wieczerzy. Jakie było jego zdziwienie kiedy pod drzwiami do mieszkania zobaczył wielką żółtą paczkę, zawiązaną niebieską wstążką. To dopiero niespodzianka, pomyślał podnosząc ją spod drzwi. W tym samym momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanęła jego matka z Honoratką na rękach. Przez głowę przeleciało mu tysiące myśli. W jego oczach pojawiły się łzy szczęścia. Bez słowa objął w ramiona ich oboje i bez słowa weszli do mieszkania. To była najszczęśliwsza wigilia w jego życiu. Ale o tym dowiedział się tydzień później, kiedy sprawdził liczby na kuponie totolotka. Był milionerem. Tak oto dziwne spotkanie w wigilijny wieczór sprawiło że los uśmiechnął się również do niego.


Autor Waclaw Trebron grudzien 2019
.
Moja ziemio, śląski domie

To ja będę zielonym drzewem.
Co w tą ziemię mocniej i mocniej wrasta,
miłością a nierzadko gniewem,
jak ziemi tej płodna śląska niewiasta.
Bedę śpiewem, co serca ojców napawa radością,
I łzami ciepłymi na policzku matczynym,
I bezsilną stłumioną niemocy żałością ,
Nad martwym ciałkiem zmarłej dzieciny.
Będę kamiennym krzyżem na wiejskim cmentarzu.
Głośnym słowa ojców naszych wspomnieniem.
I łykiem wina wypitym dla kurażu
by zbratać się z własnym sumieniem.
I choćbym miał płakać i długo szlochać
I bardzo daleko od ciebie żyć
To nie zapomnę cię zawsze kochać
Bo wiernym ślązakiem dla ciebie chcę być.

Autor Wacław Trebron grudzień 1999




Łokulary

( autor Franiszek Piontek, mietlołrz ze Szymiszowa Prankla 1966 rok)


Lołce, ryczy, wołoł stary:
kaj som moje łokulary?

Szukoł w izbie i chlywiku,
W taszy, w szranku i szczewiku.

Wszysko w chałpie przewrołcała,
Na starego naskołkała.

„Ty pieroński byku stary
Kaj som moje łokulary

To bez ciebie się to stało
że mi łoczy popaprało

Kukoł w piecu i antreju
we nachtopie i bifeju

pod szlafmycom, w krałzie szmalcu
w kabzie, mycce i we garcu

Już do hajźle zaleciała
gowna mjyszać prawie chciała

Kedy Hanzlik wołoł, mama
tyjś je winnoł sobie sama.

Bryle papa wczora mioł
ale ci je nazołt doł.

Na to baba – Antoniczku!
Bryle boły na stoliczku!

Ty pieroński byku stary
Kaj som moje łokulary

tyś pewnikym skludzioł wczora
jak tu boła ta doktora

Szukej gibko ty niezdaro
bo joł już je tyćko staroł.

Szukej drapko capie stary
bo to droge łokulary

Pod sziszlogym, na kanapie,
kukej drapko stary capie!

Chopek rychło ale w starchu
brylow szukoł już na dachu

Już delowka chce łodrywać,
Już żandary zaczął wzywać.

Aż na staroł swojoł kuknie
i się w łysy łeb nie puknie

toć te bryle coch ci kupioł
Ło ty staroł babo gupioł

żęjś je sama se stracioła
bojś łożartoł wczora boła

przeca w ajmer ci sleciały
jak z Marikom rajn żigały

Starka rano je doboła
w aimrze pjyknie ci łobmoła

I w antreju na bifeju
koło szolki połnej teju

leżom całe już łod wczora
i czakajom na doktora

bo to łon je tu zostawioł
jak cie lewatywa stawioł

I nie gołdej babo gupioł
boch cie brelow tych nie kupioł

tam na dworze lołce prosie
co twe bryle moł na nosie.

To ci padoł Alojz stary
To som twoje łokulary.







Nasz Śląsk

Nie wznoś swych oczu daleko, wysoko,
ponad niebieski horyzont hen.
Spójrz wprost przed siebie, tam zawieś swe oko,
to kraj ojczysty,to właśnie ten.

Gdzie pobielałe od słońca ściany
niby diamenty z daleka lśnią.
To kraj ojczysty, kraj ukochany
Z nim, twoje serce i dusza są.

Zapach skoszonej świerzo trawy,
radosny odgłos śląskiej gwary.
Albo historia ducha i zjawy,
którą przekazał ci dziad twój stary.

Wszystko to w sercu wzbudza wspomnienia,
porusza duszę, łzę w oku kręci.
Ale twój smutek nic tu nie zmienia
Nic twej tęsknoty za śląskiem nie zmąci.

To, menanacholi głos dobrze ci znany
w okowy zakuł serce stęsknione.
Ta brzoza, kamień, dom ukochany
I pierwsza miłość, uczucie zranione.

To twarze ludzi,sąsiadów z zaproga,
i beztroskiego dzieciństwa ślady.
To pomieszana przeróżna mowa,
radości, smutku,miłości i zwady.

To wspólne dni tych co zostali,
i tych co historia na zachód rzuciła.
I tych co tą ziemię jak swą pokochali,
bezdomnych,skrzywdzonych, jak mać przytuliła.

To ślady przeszłości, histori dzieje,
odeszłych dusz pozostałe wspomnienia.
I nowych pokoleń wiatr nadzieją wieje,
Jednak mych uczuć wcale nie zmienia.

Ja nie zapomnę was moje lasy,
łąki, pagórki, wiejskie zagrody.
W sercu zachowam po wieczne czasy,
w pamięci mojej jak rajskie ogrody.

Ja wiem, że nie tylko moje myśli
krążą nad tobą piękna kraino.
Każdemu co żył tu zawsze się przyśni
Twój urok i piękność które nie miną.

A ty,co czytasz tych wspomnień słowa,
zatrzymaj w pamięci obrazy z przeszłości.
Twe serce, twa dusza nie twoja głowa
Są siłą, pokarmem naszej jedności.

Czy śląska czy polska, niemiecka lub czeska
mowa tu płynie wśród pracy i trudu.
Bez wstydu, niech spłynie na ziemię ta łezka
Śląskiego, dumnego, prawego ludu.

Ostatnia choinka – krótkie  strzeleckie opowiadanie

Stare pocztówki kartki świąteczne - na Boże Narodzenie i Nowy Rok

 

Śnieg padał jak nigdy w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Duże płatki spływały powoli jakby chciały zatrzymać się na chwilę, by później wolno opaść na ziemię. W ten cichy wigilijny wieczór, wąską uliczką strzeleckiej starówki, szedł wolno starszy pan. Nazywał się Szymon Sułko. Życie w ostatnim czasie nie rozpieszczało go. Od kilku miesięcy był bez pracy. Został zwolniony ze względu na częstą nieobecność w pracy, spowodowaną chroniczną chorobą. Ubrany był w cienki ciemny płaszcz. Kołnierz, postawiony wysoko zasłaniała chudą, bladą, nieogoloną twarz. Jego sylwetka przesuwała się prawie bez szeleśnie po śniegowym dywanie. Słyszał jedynie jak każdy jego krok powodował skrzypienie śniegu pod podeszwami. Patrzył spod opuszczonej głowy na mijane okna kamienic, z których na przemian dolatywały nuty wigilijnych melodii z wesołymi rozmowami dzieci które z niecierpliwością wypatrywały pierwszej gwiazdki na niebie. Myślami były przy swojej chorej córce, która również czekała na obiecane świąteczne drzewko. Łzy cisnęły mu się do oczu na samą myśl o rozczarowaniu ze strony Honoraty, jakiego dozna kiedy powróci do domu. Ostatnie pieniądze jakie pragnął przeznaczyć na choinkę i prezent dla dziecka, zostały mu skradzione. Szedł tak zamyślony, kiedy nagle stanął przed punktem sprzedaży wigilijnych drzewek. Sprzedawca właśnie zabierał się do zamykania stoiska, gdyż pozostało mu jedynie małe, krzywe, z rzadkimi gałązkami, niepozorne zielone drzewko. Nigdy przed tym nie widział tego człowieka w mieście. Pewnie jest z jednej z okolicznych wsi, pomyślał cicho, spoglądając na samotnie stojące drzewko. Chwilę patrzył na nie, przyrównując je do siebie i swojej sytuacji.
– Wesołych Świont – zagadnął go nieznajomy ze śląskim akcentem.
– A drzewko już mołcie panoczku.
Dopiero teraz ocknął się i spojrzał na nieznajomego. Był to straszy pan z siwą prawie białą brodą z czerwoną czapką na głowie, o białym pomponiku. Szeroki, jasny, barani kożuch, powodował że cała sylwetka była jak z ilustracji do opowieści wigilijnych dla dzieci. Jego twarz. miła z szerokim uśmiechem, wzbudzała od pierwszego spojrzenia miłe odczucie. Para niebieskich oczu, spoglądająca na niego spod okrągłych okularów, obudziła w nim przyjemne skojarzenia biegnące w przeszłość do własnego dzieciństwa.
– Wejście panołczku tyn łostanie stromik, dom wom za pu cyny.
Dopiero teraz zrozumiał sens słów jakie do niego dotarły.
– No wie pan, chętnie kupiłbym to drzewko, bo jakoś tak wyszło że jeszcze nie zrobiłem tego sprawunku. Jednak skradziono mi przeznaczone na ten cel pieniądze.
Nastała krótka cisza.
Przerwał ją serdeczny śmiech sprzedawcy, który przypominał mu smiech dziadka Alberta. To, na krótką chwilę sprawiło, że jakieś ciepło zagościło w jego sercu.
– Jako że dzisiej je wigilijoł, dejcie co mołcie, choćby jedyn grosik – powiedział z serdecznym uśmiechem sprzedawca.
Mimowolnie sięgnął do kieszeni płaszcza. Był tam kupon totolotka jaki zakupił przed godziną za 5 złotych, gdy nagle poczył zimnymi palcami, mała monetę. Wyjął ją z kieszeni, wielce zaskoczony tym odkryciem. Obejrzał ją pobieżnie nie zwracając uwagi na nominał. Była to mała, żółta moneta, przypominająca mosiężne 5 groszy, która mieniła się złotymi odblaskami w świetle okolicznych latarni. Zastanawiał się skąd wzięła się w jego kieszeni. Wtedy przypomniał sobie jak kupował na targu ten stary płaszcz, od pewnej starszej kobiety. Sprzedała mu go za 40 złotych. Dał jej banknot 50 złotowy. Kobiecina nie miała wydać drobnych, tak więc postanowił że może resztę zatrzymać. Pamiętał dokładnie, jak z wielką wdzięcznością za ten gest, dziękowała serdecznie, składając mu życzenia świąteczne. Jej słowa utkwiły mu głęboko w pamięci.
-dziynkujam wom panołczku. Życzam wom szczynśćioł i zdrowioł no i wygranyj w totka. Zagrejcie dzisiej, to wom się pewnikym poszczyńści.
Popatrzył krótk na monetę, Pokazał ją męższczyźnie na wyciagnietej rece, z lekkim wymuszonym uśmiechem
– tylko tyle mi zostało.
– powiedział tak jakby chiał się usprawiedliwić że tak niewiele może zaoferować.
Starszy pan spojrzał spod okularów z daleka i uśmiechając się odpowiedział.
– jako żech łobiecoł to tak byndzie, dejcie tego grosika i biercie choinecza do dom.
Podał mu monetę, kładąc ją na jego wyciągnietej ręce. w tym momencie poczuł jakieś ciepło, które emanowało z jego dłoni. Nie mógł stwierdzić czy to ze względu na to że, jego palce były zmarznięte, czy też od sprzedawcy biło takim przyjemnym ciepłem. Nieznajomy podnióśł monetę ku gorze, pod światło, przyglądając jej się uważnie. Cały czas uśmiechając się tajemniczo. Nagle, wyciagnął rekę w kierunku swojego rozmówcy z tymi słowami.
-wjycie panołczku, dzisiej je wigilioł, joł chcam zrobić tyż cojś dobrego. Kuknicie na tyn pjynionżek. Łon je ze złota, ni mogam tego wziońć. Biercie go nazołt. Przedejcie go abo zostołwcie se na pamiontka.
Szymon wziął z powrotem podaną monetę, tym razem przyglądając się jej uważniej. Chcąc dokładnie sprawdzić słowa nieznajomego sprzedawcy, obrócił się pod światło latarni obracając monetę we wszystkie strony. Trwało to małą chwilkę. Odwrócił się ponownie do swojego rozmówcy by mu podziękować, ale jego już nie było. Przy słupie ogłoszeniowym gdzie znajdowało się stoisko, pozostała jedynie mała choinka. Rozglądnął się wokoło, nikogo nie mógł jednak zauważyć. Wydawało mu się że to sen. Jednakże samotnie stojąca obok choinka, przeczyła jego tym myślom. Nie pozostało mu nic innego jak zabrać drzewko i wracać do domu. Mieszkał w małym mieszkanku, tuż obok miejskiego ratusza. Od kilku lat żył jako wdowiec z siedmioletnią córka. Gdyby nie pomoc sąsiadów, już dawno odebrano by mu dziecko. Szedł z choinką pod pachą, myśląc o strojeniu drzewka i przygotowaniach wigilijnej wieczerzy. Jakie było jego zdziwienie kiedy pod drzwiami do mieszkania zobaczył wielką żółtą paczkę, zawiązaną niebieską wstążką. To dopiero niespodzianka, pomyślał podnosząc ją spod drzwi. W tym samym momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanęła jego matka z Honoratką na rękach. Przez głowę przeleciało mu tysiące myśli. W jego oczach pojawiły się łzy szczęścia. Bez słowa objął w ramiona ich oboje i bez słowa weszli do mieszkania. To była najszczęśliwsza wigilia w jego życiu. Ale o tym dowiedział się tydzień później, kiedy sprawdził liczby na kuponie totolotka. Był milionerem. Tak oto dziwne spotkanie w wigilijny wieczór sprawiło że los uśmiechnął się również do niego.

Autor Waclaw Trebron grudzien 2019

Ciężki czas

A kiedy naszych matek łzy

popłyną strugą w ciężki czas,

Kiedy się sprawdzą czarne sny,

kiedy pochłonie ziemia nas.

Wtedy za późno przyjdzie dzień,

rozwagi co jej nie miał świat.

Lecz za to śmierci spłynie cień,

a brata szukać będzie brat.

Obłudą był i wciąż nią jest,

ubrany w słowa wielki kłam.

Dla tłumów złudny posłała gest,

Mamona, strażnik piekieł bram.

Nienawiść, co latami siano,

urosła w siłę niby chwast.

Złowieszcze strachy, piekieł wiano,

wypełzły z wiosek, gwarnych miast.

 !

Jak łzawe niebo, płaczące błękity,

tęskniące nadzieją Boskiej miłości.

A prawda leży jak trup zabity

Nie widząc końca tej straszności.

Gdy w końcu ludzie jak wędrownicy

w strachu wielkim odejdą od siebie.

Z źdżbłem pokuty w Boskiej źrenicy

Ich pamięć zostanie już tylko w niebie.

I wtedy naszych matek sny

obudzą serca w ciężki czas.

A z oczu gniew, nie mokre łzy

Popłyną głębią prawdy w nas.

I chociaż strachem, nie rozumem,

innemu w buty wkłada winę,

Chochlik obłudy bawiąc się tłumem

zawoła, za wolność niechaj dziś zginę.

Czy w imię wolności ? Nie, z zysku zabija.

Z obranej drogi już nie zawróci.

Że z prawdą dzisaj znowu się mija,

Tłumu ta prawda wcale nie smuci.

Aż nagle w blasku nocnego miesiąca,

Ratunku ktoś głośno z czelści zawoła.

Rakieta śmierci z nieba lecąca,

Usunie postać białego anioła.

Lecz gęba mamony wciąż ta sama.

Imię wolności głośno zawoła,

Zbrodniarza pokoju, krwawa plama,

prawdzie znowu postawi czoła.

Nieszczęsnym, krwawym, ludzkości śladem.

Tam, gdzie tłum obojętny ucieka.

Prawdy skłamanej, sączącym się jadem

och co za straszność na nas tu czeka.

Autor – Norbert Waclawczyk

17 marca 2022 roku, Frankfurtr nad Menem

 

Historia tego miecza bierze swój początek w zamierzchłych czasach epoki brązu, kiedy na ziemi śląskiej i całym kontynencie dzisiejszej Europy zamieszkiwały ludy celtyckie. Wtedy w głębokich borach i mokradłach rozlewisk dzisiejszej Odry, żyli ludzie którzy swój byt związali z miejscem na którym znależli schronienie i podstawy spokojnego bytu.

Pewnego mroźnego poranka, roku niepisanego, na urwisku pewnego wzniesienia, królujacego ponad zalesioną okolicą pokrytą starymi borami,spadł pierwszy śnieg tego roku. Wierzchołki wielkich wiekowych dębów, rosnących jak okiem sięgnąć od podnóża góry aż po odległy horyzont, pokryły się białym puchem.Wokoło panawała przenikliwa cisza, niekiedy tylko raz po raz, przerywana krakaniem czarniłów, które zebrały się jak zwykle przy kamiennym kręgu na wierzchołku góry. Tam to, gdzie z odchłani ziemi wydobywała się słodka woń unosząca się wraz z szarym dymem, tam gdzie rosły cały rok zielone krzewy, była siedziba bogów i kapłanów czuwających przy wielkim kamieniennym kręgu. To góra Feurberg, święta góra, na której sprawował posługi kapłan Seremle służacy najważniejszemu z bogów jakim był Dagoda. Większość członków klanu osiedliła się wokoło tego miejsca po stronie wschodzącego słońca. Jedynie dwa rody obrały swoje siedlisko z drugiej strony, ponad urwiskiem, gdzie w oddali mogli obserwować rozlewisko rzeki z rozległymi bagiennymi terenami. Jednym z rodów była rodzina Smurgi, naczelnika ich osady. Teraz, kiedy ziemia pokryta była cienką warstwą śniegu a rozlewisko wydawało się być zamarżnięte, musieli szczególnie bacznie obserwować przebiegajacy w oddali trakt. Tym bardzie, że wiele księżyców wcześniej przeżyli krwawy najazd sąsiedniego plemienia Mrowanów i dalekich plemion Bojów. To ich zadaniem było teraz kontrolowanie starodawnej drogi biegnącej od strony zachodu słońca, która wiła się przez wzniesienia leśnych ostojów.

Ymna i jego trzej młodsi bracia, Bronsel, Ottel i Brock wyszli przed drewnianne siedlisko, którego pomieszczenia częściowo wchodziły do wnętrza skały, w której znajdowała się naturalna, dość obszerna jaskinia. Byli to rośli młodzieńcy o bardzo bujnych jak na ich wiek brodach. Przed otworem wejściowym do drewnianej budowli, stały duże kamienne głazy, tworzące naturalne miejsce obronne. Z dachu wykonanego z grubych bali, wydobywały się leniwie kłęby jasnego dymu. Jego zapach wchodzący w nozdrza dawał dziwne poczucie bezpieczeństwa i pewności jutra. Było to pomieszanie zapachu strawy i palonych świerkowych szczap, z ziołami rozwieszonymi w ich siedzibie. Ymna, na chwilę zamyślił się, wspominając wszystkie szczęśliwe lata jakie spędził przy boku ojca. Nagle w wyjściu ukazała się wielka postać Smurgi, który postępując parę kroków do przodu, zerwał z siebie odzienie, rzucając skórzanne okrycie na ziemię. Jego piersi i plecy zarośnięte były czarnymi, gęstymi kosmykami włosów. Pólnagi nabrał w ręce sporą ilość śniegu nacierając nim ciało, jednoczesnie nawołując głośno do synów.

– dalej moje czarniły, odrzudźcie swe odzienie, niechaj wreszcie robactwo spadnie z waszej skóry.

Na te słowa, cała czwórka z głośnymi okrzykami i wyciem radości, zrzucila jednoczesnie swoje okrycia, wywracając się do zimnego śniegowego puchu.  Szczególnie dużo śniegu nawiane było na placu od strony nieosłoniętej kamiennymi głazami. Młodzieńcy tarzając się i mocując wzajemnie, sprawiali ojcu tymi igraszkami wielką radaść. Jego zadowolenie nie miało granic. Cieszył się, że synowie wyrośli na prawdziwych męższczyzn, czego zazdrościcli mu inni sąsiedzi. Po dłuższej zabawie, weszli półnadzy na powrót do domostwa, pozostawiąją swoje odzienie na zewnątrz. Ich pojawienie się we wnątrzu siedliska wywołało wielkie poruszenie wśród domowników. Matka Pragla, również cieszyła się ze swoich dorodnych synów, patrząc na nich z wielkim zachwytem. Z niewielkiego pomieszczenia przylegającego do ich siedziby, dało się słyszeć odgłosy krzątaniny. Był tam skład suszonego mięsa oprawionych dzikich świń i ryb, oraz innych zapasów jakie zgromadzono w lecie i jesienią.  Z pomieszczenia wyszedł kulejący, starszy męższczyzna, niosący w wiklinowym koszu poskręcane plastry miodu. Traun było jego imię. Za nim wyszła młoda dziewczyna, ciągnąca za soba stertę skórzannych okryć. Oboje przygotowywali młodzieńcom zapasy na wyprawę jaka ich wkrótce czekała.

Nagle, trzecia postać ukazała się w wyjściu przybudówki. Był to rosły młodzieniec,  którego w tym samym momencie zawołano po imieniu.

– Knif, a nie zapomnij zabrać siekerki i krzemienia.

Młodzieniec odwrócił głowę w stronę z której doszły go te słowa.

– już wczoraj wszystko złożyłem w sakwach, a tu jeszcze zioła od mojej matki, na wszelkie dolegliwości.

Podniósł do góry rekę z pokaźnym mieszkiem, szukając gestu pochwały ze strony Smurgi. Lecz ten, jakby tego nie zauważył , idąc dalej jakiś zamyślony i zatroskany zniknął w ciemny wejściu do głownego pomieszczenia. Knif nie zdziwił się nawet jego reakcją, chociaż oczekiwał że Smurga zauważy jego starania. Wiedział że planowana wyprawa w odległą krainę musiała się udać. Od tego zależała pozycja Smurgi i jego klanu. Był to najlepszy czas aby zaskoczyć nieprzyjaznych Morowanów, których siedziby znajdowały się na terenach oddalonych o sześć dni marszu w kierunku wielkich gór. Smurga musiał pomścić śmierć swoich dwóch braci i ich rodzin, którzy oddali życie w czasie ostaniego najazdu Morowanów. Osłabiło to ich znaczenie na terenach gdzie do tej pory klan jednoczył wiele okolicznych rodzin.

Morowianie mieli swoją siedzibę na Morowbergu, skąd rozszerzali swoja władzą na wschodnie i północne części górskich okolic. Ich plany rozszerzenia wpływów poza rzekę, w kierunku wschodnim, były wielkim zagrożeniem dla wszystkich współplemieńców Smurgi osiadłych wokół Feurbergu i dalszych rozległych krain od strony wschodzącego słońca.

Kobiet szykowały suszone porcje mięsa umieszcając je w sakwach z wyprawinej skóry. Knif postawił pod ścianą sześć włączni i łuków oraz wiązki strzał, jakby to miała być wyprawa na renifery. Czuł jednak jak ważne są to przygotowawania. Od tego zależał los nie tylko rodziny Smurgi ale bezpieczeństwo i życie całego klanu. Nie mół zapomnieć okrucieństwa z jakim potraktowano żony, córki i jego braci. Ich zbestrzeszczone ciała poćwiartowane i pozbawione wnętrzności, przeklęci Morowianie porozwieszali na gałęziach wielkiego dębu na pożarcie ptactwu. Zrabowali również wielkie ilości bursztynu jakie Smurga sprowadził z dalekiej północnej krainy nad wielką wodą , o której nieraz słyszał od przejezdnych kupców i obcych wędrowców.

Był to dobry czas na odwet i zemstę. Zamarżnietę trzęsawiska i mokradła wokół siedziby Morowianów oraz moment zaskoczenia mogą sprawić że wyprawa zakończy się sukcesem. Wszystko zależeć będzie od dobrego przygotowania i przetrwania kilkudniowego marszu w tych zimowych warunkach aż pod siedzibę Morowianów. Należło ich zaatakować za wszelką cenę. Tym bardziej że Morowianie szukali i znaleźli sojuszu z Bojami. Wedłu wieści jakie dotarły do Smurgi, wiosną planują zaatakować osłabione okoliczne klany. Już ostatnim razem kiedy najechano ich wiosną,  Feurbergowie zauważyli że Morowianie byli lepiej uzbrojeni,  szczególnie jeśli chodzi o miecze z brązu. Posiadanie dobrej jakości mieczy z brązu dawało im ogromną przewagę. Jednak latem, także Smurga sprowadził wytopnika, który wykonał kilkadziesiąt nowych, bardziej wytrzymałych mieczy. Wprawdzie nie były one tak piękne jak te które widzieli u Morowian, ale spełniały swoja funkcję. Przekazano na ten szczytny cel, ozdoby i przedmioty zgromadzone przez członków klanu. Według wieści jakie doszły do ich uszu, wódz Huler nie będzie obecny w Morowbergu gdyż ufny sukcesom swoich wypraw,  poszedł ze swoimi wojami grabić południowych sąsiadów.

Smurga zgodził się poprowadzić najazd na Morowianów. Wraz z innymi klanami w ilości trzystu wojów zaplanowali tą wyprawę w najmniejszych szczegółach. Uzyskał również poparcie od samego Seremle, druida z góry Feurberg.

Zrazu po posiłku wyruszono w kierunku przeprawy na rzece. Zwiadowcy doniesli że rzeka zamarzła i bez przeszkód można przejść na drugi brzeg.  Smurga zabrał ze sobą dwanaści koni jakie udało mu się zdobyć jeszcze w okresie letnim. On sam,  jak również kilku ludzi z jego klanu, w tym synowie mogli wierzchem udać się na wyprawę. Jednakże konie posłużyły w pierwszej kolejności transportowi broni, skór i zapasów żywności, odciążając tym samym pieszych wojów towarzyszących wyprawie. Pogoda była mroźna ale słoneczna. Oddział posuwał się dość szybko do przodu. Śnieg mimo że w niektórych miejscach utrudniał poruszenie, na trakcie nie był zbyt wysoki. Wysłani dzień wczesniej zwiadowcy, przygotowywali obozowisko dla pozostałych w odpowiednich miejscach. Tuż przed przeprawą na rzece, przechodzili obok ogromnego kurhanu przypominajacego im wielkiego Trustea, który za swego życia dzierżył niepoodzielnie władzę nad rozległymi krainami. Po jego, smierci część klanów odłączyła się od Feurbergów wskutek knowań i zdrad.

Mimo w miarę szybkiego poruszania się bez większych przeszkód, wojowie czuli ogromne zmęczenie.  Gdyby nie zaplanowano postojów, zabezpieczonych przez zwiadowców, trud marszu  mógł doprowadzić do zwątpienia niektórych ludzi co do sukcesu wyprawy. Po siedmiu dniach, w bezpiecznej odległości od celu, staneli pod górą Morowberg. Szpiedzy doniesli że osada na szczycie góry nie jest szczególnie chroniona. Tak więc atak zaplanowano na następny dzień o świcie. Wojowie zaszyli się po drugiej stronie góry w leśnych ostojach aby przypadkiem nie można było odkryć ich obecności. Wraz ze nastaniem świtu wyruszono w kierunku Morowbergu. Trwało to nie mało czasu, gdyż chcąc uniknąć ich odkrycia, ostrożnie pokonywać leśne ostoje.  Smurga podzielił swój oddział na dwie grupy. Jedna z nich miała zaatakowć od strony traktu prowadzącego na szczyt. Druga grupa, która wyruszyła wcześniej, obeszła górę od strony południowej, aby wejść łagodnym zboczem porośniętym starymi świerkami. Sygnałem do ataku miało być głośne wycie rogów.

Zaskoczenie morowian było zupełne. Napotkanych kilkunastu obrońców wyrżniąto w pień w kilka chwil. W momencie usłyszenia sygnału, druga grupa zaczajona od strony południowej, także brutalnie z wyciem zaatakowała zaspaną osadę. Wyrwani ze snu głośnymi odgłosami rogów bojowych, zdezorientowani obrońcy nie stawiali większego oporu. Napastnicy byli jednak bezlitośni. Zabijali każdego męższczyznę który stanął na ich drodze. Wrzaski rannych i zabijanych były przeraźliwe. Krew widoczna była wszędzie na śnieżnych zaspach wokół domostw i zabudowań gospodarczych. Powoli walki ustawały,  a atakujący rozpoczeli plądrowanie wszelkich zabudowań. Zycie darowano jedynie kobietom i dzieciom. Nie uszczędzono jednak miejsc świętych na  Morowbergu, gdyż kilkunastu wojów, nie zważając na święty krąg splądrowało również wielką salę, gdzie stał posąg bóstwa Sonana. Napastnicy zabrali niezliczone ilości wspaniałych ozdób i wiele części uzbrojenia, nie licząc innych dóbr i bogactw. Sytuacja taka nie była zbyt miła Smurgowi. Jednakże nie potrafił już zapanować nad szałem rabunku w jaki wpadli jego ludzie. Po dłuższym czasie zagoniono wszystkie kobiety i dzieci na palc przed salą boga Sonana. Kilku dowódców jego oddziału, niejako w podzięce za przeprowdzenie udanej wyprawy przyniosło przed jego obliczę sporo łupów z prośbą o ich przyjęcie. Rzucono pod jego nogi wiele mieczy z brązu, które wprawiły Smurga w zachwyt. Wraz synami wyszedł przed szereg wojów odzywając się tymi słowami.

– nasz odwet został spełniony, rozkazuję zebrać ciała zabitych obrońców i złożyć je do swiętej jamy przy kregu a na nich usypać kopiec ofiarny.

Ponad głowami zebranych przeleciało głośne mruczenie niezadowolenia.

Smurga, podnodsząc w górę rekę uciszył natychmiast te odgłosy. Donośnym głosem ponownie zabrzmiał wśród obecnych.

– dziekuję za waszą odwagę i wasze zaufanie, oraz ofiarowane mi miecze. Nie dla łupów tu przybyłem, a jedynie aby odzyskać honor naszego klanu. Pomściliśmy naszych pobratyńców chociaż nie spotkaliśmy tutaj tego, który karę ponieść powinien, przeklętego Hulera. Zabierzcie wszystkie kobiety i dzieci i ich dobytek, niechaj służą naszemu klanowi do ich dni ostatnich. Osadę zburzyć rozkazuję i spalić do fundamentów,  aby tylko zgliszcza i ruiny pozostały.

Po tych słowach rozkazał swoim synom wybranie po jednym mieczu ze złożonego przed jego oblicze stosu broni. Resztę rozkazał załadować na końskie grzbiety.

Wtedy to Ymna, Bronsel, Ottel i Brock z zachwtem w oczach podeszli do stosu mieczy z którego mieli wybrać najpiękniesze egzemplarze. Długo nie mogli zdecydować się na ostateczny wybór. Ponaglani zaistniałymi oklicznościami, każdy z nich zdecydował się jednak w mońcu na konkretny wzór, chociaż wszystkie były wspaniałe. Bracia staneli obok siebie trzymając w dłoni owe miecze, kiedy nagle spośród tłumu zgromadzonych kobiet wyszła staruszka niskiego wzrostu i z całkiem siwymi włosami. INagle zawołała tak donośnym głosem, że wszyscy zwrócili głowy w jej stronę.

– przeklinam was i wasze dłonie które dzierża te wspaniałe miecze zrabowane ze swiątyni Sonana. Niechaj przyniosą wam zgubę.

Po tych słowach, kobieta wyjmując spod odzienia długi nóż, ugodziła się pod serce , padając natychmiast martwa.

W tym momencie z dłoni Ymna wypadł trzymany przez niego miecz. Spojrzał na niego z bojaźnią w oczach, ale nie schylił się aby go podnieść. Jednakże Bronsel, Ottel i Brock, jakby nie słysząc tych słów, które przed chwilą zostały wypowiedziane, dalej spogladali zauroczeni na swoją wspaniałą zdobycz. Jedynie Knif zorientował się w zaisniałej sytuacji usiłująć wpłynąć na pozostałych braci aby taże rzucili swe miecze. Jednakże wcale nie zwracali na niego uwagi. Sytuacja ta nie uszła również uwadze Smurga, który zaniepokojony takim obrotem sprawy,  pragnąc przerwać to zdarzenie zawołał głośno.

– rozejdźcie się i wykonajcie moje rozkazy.

Niezwłocznie przystąpiono do podpaleń zabudowy całej osady. Nie oszczędzono nawet świętego kręgu, przewracając stojące w nim kamienne słupy, zrzucając ze zboczy wielkie głazy. Po tych czynnościach zgromadzili sie wokół ognisk świętując swoje  zwycięstwo do późnych godzin.

Następnego ranka przystąpiono do odwrotu. Oprócz dóbr wszelkich, zdobyto ponad 50 koni oraz wiele innego dobytku. Wzięto w niewolę wiele niewiast i dzieci. W ich ręce wpadło wiele sztuk broni, w tym dziesiątki ozdób, mieczy i toporów. Droga powrotna była o wiele ciżęsza i dłuższa. Obarczeni łupami powoli posuwali się w kierunku wschodnim, zmuszeni do częstych postojów. Dobrze iż przezorny Smurga posłała uprzednio kilkudziesięciu ludzi do przygotowania miejsc noclegowych. Tym razem on i jego synowie mogli dosiąść koni jadąc na przodzie pochodu.

Zamyślony Smurga przez długi czas nie odzywał się, zatroskany myślami o zdarzeniu jakie miało miejsce w Morowbergu. Szczególnie utkwiły mu w pamięci słowa owej kobiety.

Jednakże nie dawał po sobie poznać że dręczą go te myśli. Jego trzej młodsi synowie byli w dobrych nastrojach. Jadąc obok siebie, dogadzali sobie nawzajem opowiadaniami o odbytych niedawno potyczkach i własnych zwycięstwach. Jedynie Ymna był milczący podobnie jak jego ojciec. Widocznie również on zafrasował się wydarzeniem na Morowbergu.

Po kilkunastu dniach zobaczyli przeprawę, co było już znakiem bliskością ich osady. Część oddziałów pomaszerował wraz z niewolnikami i zdobyczą dalej na wschodnią rubierzę Feurbergu aby tam rozdzielić łupy. Smurga natomiast, wraz z synami i swoimi ludźmi skierował się na urwisko.

Oczekiwało ich radosne powitanie.  Kobiety, uprzedzone wiadomością o zwycięstwie przez wysłanych wczesniej zwiadowców, przygotowały ciepłą strawę i sfermentowanego w ciepłej wodzie miodnego napoju. Radość byłam ogromna. Przybycie świętowano przez kilka dni, jedząc, pijąc i opowiadając wielokrotnie o bohaterskich potyczkach ostatniej wyprawy. Knif siedział na uboczu, czekając na polecenia Smurgi. Tak też się stało. Smurga skinięciem głowy przywołał go do siebie. Na uboczu rozmawiali krótką chwilę, jednoczesnie klepiąc go po ramieni przekazał mu wisior, który zdjął z szyji. Knif wyszedł w pośpiechu, widocznie było to coś pilnego.

Na placu przed domostwem przy wielkich głazach, czekało na niego już kilkunastu konnych, uzbrojonych wojów, przygotowanych do podróży. Było już wysokie południe, kiedy Knif ze swoimi ludźmi zniknął wśród wiekowych dębów otaczajacych okolony kamiennymi glazami plac przed siedzibą Smurgi.  Dni mijały na krzątaninie wokól domostwa. Traun zajmował się zdobyczną bronią jaką złożono w ciemnej odchłani kamiennej groty, w małym skalnym zagłebieniu. Czyszczone popiołem zmieszanym z woda miecze, błyszczały od światła palących się szczap zatkanych wokoło. Widok takich zdobyczy cieszył jego stare oczy. Nigdy nie widział tak pięknej broni. Pamiętał jeszcze czasy kiedy większość jego współplemieńców szła na wyprawy jedynie z włóczniami i maczugami. Teraz, co zacniejszy męższczyzna mógł pozwolić sobie na miecz z brązu. Szczególnie od kiedy na  Feurbergu zamieszkał wytopnik mieczy.

Wiele miesiąców przesunęło się na ciemnym niebie, kiedy ponownie ujrzano Knifa wraz z trzema ludźmi. Wygladali na bardzo strudzonych i wyczerpananych. Knif szybko wszedł do wnętrza domostwa kierując się bezpośrednio do Smurgi.

Ich rozmowa odbyła się w cztery oczy. Trwało to bardzo długo. Smurga ze spokojem i z kamienna twarzą wysłuchiwał relacji Knifa. Kiedy skończył, jeszcze chwilę stał bez ruchu patrząc na swego rozmówcę. Na koniec zezwolił mu udać się na odpoczynek, a sam zawołał swoich synów na rozmowę. Jednoczesnie polecił sprowadzić starszyznę innych klanów z sąsiedzkich osad wokół Feurbergu. W powietrzu czuć było napięcie które udzielało się również innym domownikom. W wielkiej sali poczęli zjawiać się okoliczni, co ważniejsi wojowie. Wyproszono wszystkie niewiasty i dzieci, przystępując niezwłocznie do narady. Wejscie do sali zostało zasunięte wielką ścianą z drewnianych ociosanych bali. Zaproszeni rozsiedli się wokoło ognia na kamiennych siedliskach pokrytych skórami. Wszyscy milczeli, spoglądając pytająco na Smurga.

Powstał powoli, jakby również on oczekiwał na pytania z ich strony. Jego wielka postać, czarne długie włosy i czarna broda, przypominały olbrzyma z przekazów driudów o którym niejednokrotnie słyszeli że zamieszkuje w głebokich kniejach Feuerlandu. Ciężkie czasy idą na nasz lud.  Huler wraz Morowianami i wieloma setkqmi Bojów których hordy sprzymierzyły się na czas grabierzy, maszeruje na nasz Feuerberg. Musimy podjąć ważną decyzję czy staniemy do walki czy też podporządkujemy się jego zwierzchnictwu popadając w niewolę. Nie daruje nam zniszczenia Morowbergu oraz wzięcia w niewolę ich kobiet i dzieci. Możemy zwołać naszych pobratymców z innych klanów, mamy jeszcze wystraczająco dużo czasu, ale musimy działać natychmiast.

Proponuję odesłać nasze niewiasty i dzieci wraz z dobytkiem do borów na mokradła  Keltschmoru do naszych pobratymców.

Teraz rozległ się głośny szmer wśród zebranych, gdy nagle wstał Braka jeden z tych którzy przeciwni byli wyprawie na Morowian.

Cenię cię Smurgo jak my wszyscy za twoja odwagę i obyś żył wiele księżycy z dodatkowym na skruchę. Niech bogowie trzymają cię w ręku i nie ściskaj zbyt mocno pięści. Ostrzegałem że nasza decyzja przywoła na nasz lud nieszczęście. Nie chciałeś słuchać. Twoja chęć zemsty zaćmiła twoje myślenie. To twoja wina że skazani jesteśmy na niełaskę morowian.

Smurga spojrzał na Braka jakby chciał powiedzieć, ty także skorzystałeś z naszej wyprawy i nie odrzyciłeś niewolnych jacy przypadli twojej rodzinie. Jednak powstrzymał się od tych słów. Zamiast tego zwrócił się do pozostałych zebranych ignorując swego rozmówcę, pomny mądrej rady iż łagodna odpowiedź łagodzi gniew, przemówiając do zebranych.

„Niech dach nigdy nie spadnie na ciebie i przyjaciele zebrani pod nim nigdy nie odejdą. Obyś zawsze miał ciepłe słowa w mroźnym zmroku, pełni księżyca w ciemną noc i aby droga zawsze otwierała się przez twoje drzwi. Tam gdzie twoja rodzina i twoi bliscy.

Spojrzawszy w kierunku Braka dodałrównież  donośnie.

Czyż zapomniałeś co zrobiono z naszymi krewniakami, kobietami i dziećmi. Mała pomoc jest lepsza od współczucia, a ty wątpisz w nasze wspólne cele. Nie potrzebni są pobtratymcy którzy sieją zwątpinie.

Strzeżcie się, że ktoś jest zbyt skłonny do czynienia łask i ofiarowania swojej przyjaźni, ponieważ pewnego dnia będzie żądał twojej zemsty. Tak jest z tobą przezorny Brako. Ale przeciw słowom pełnym gniewu nic lepszego niż zamknięte usta. Zamilcz więc i nie sącz zwątpienia w serca innych.

Z ust zebranych wydobył się pomruk uznania dla słów Smurgi.  Widząc taki obrót sprawy, Braka chcąc nie chcąc usiadł spuszczając głowę w pokorze.

Smurga zauważywszy taki obrót sprawy, dodał natychmiast inne mocne słowa. Niech najsmutniejszy dzień waszej przyszłości nie będzie gorszy niż najszczęśliwszy dzień waszej przeszłości. Tylko teraz, we wspólnocie możemy oprzeć się morowianom. Nadzieja w bogów pomocy i naszej wspólnej siły. Niechaj nasze stopy niosą nas tam gdzie nasze serca.

Wszyscy zebrani zwrócili głowy w kierunku Braki który nie mogąc wytrzymać ich wzroku wbił spojrzenie w ziemię.

A słowa Smurgi jeszcze bradziej rozpaliły głowy zebranych i jakby nowa siła wstąpiła w ich serca i umysły.

Na koniec Smurga podnióśł rękę do góry uspakajając tym gestem zebranych, którzy patrzyli w jego stronę.

Bracia,  lepsze stare długi niż stare urazy. Niechaj nasz krewniak Braka nie będzie wyklętym z naszego kręgu,  gdyż każdy może bładzić w ciemnych borach bez światła pochodni. A oko przyjaciela jakim jest Braka jest dobrym odbiciem mysli innych przyjaciól. Ostatnie słowa Smurgi były całkowicie niezrozumiałe dla obecnych. Może dlatego zebrani nie zastanawiąjąc się nad ich znaczeniem podniesli się ze swoich miejsc z wielką aprobatą, potwierdzając swoje poparcie mądrości dla swego wodza Smurgi, głośnym wyciem uznania

Na tym spotkanie zostało zakończone. Wydano odpowiednie polecenia dla wszystkich rodzin. Przystępując do realizacji zamiarów tego planu rozpoczęto przygotowania ewakuacji kobiet i dzieci. W siedzibach poszczególnych rodzin rozpoczęły się gorączkowe gromadzenie dobytku. Zabierano jedynie najbardziej potrzebne przedmioty. Resztę zakopywano w pbliżu obejść oznaczając te miejsca dużymi kamieniami. W krótkimm czasie na trakcie podąrzającym na wschód zobaczyć można było małe grupki które łączyły się w długą kolumnę jucznych zwierząt i obarczonych ładunkami ludzi. Na miejscu pozostali jedynie wojowie krórzy zgromadzili się na szczycie góry.

Tam w wielkim kamiennym kregu przy dwóch ogromnych dębach, kapłan Seremle odprawiał przy ogniu święty rytuał do ich boga Dagoda.

Swiętość z jaką wojowie traktowali kapłana zwązana była z jego mądrością i tajemniczym miejsce do którego zazwyczaj nie mieli dostępu. Jedynie wybrani przez Seremle młodzieńcy, oddawani do jego posług przez wpływowe rodziny poznawali niektóre tajniki obcowania z bogami.

Dwóch młodzieńców w białych szatach, prowadziło na środek kręgu nagą dziewicę, która bez najmniejszego oporu szła spokojnie w kierunku swojego przeznaczenia.  Prosto do wielkiego płaskiego głazu, stojącego pośrodku kamiennego kręgu, pomiedzy dwoma ogromnymi dębami. Liście drzew szeleściły cicho, tworząc niesamowitą tajemniczą atmosferę. Ze stojacej obok wielkiej sali dochodziły równie tajemnicze odgłosy jęków i zawodzenia, pomieszane na przmian z piskiem piszczałek i odgłosem uderzania o siebie kamieni. Młoda kobieta, prawdopodobnie dziewica morowiańska została położona na wielkim kamieniu. Wśród dymu i odgłosów jakie wychodziły z sali,  Seremel podszedł powoli do ofiary z podniesioną ku górze ręką w której trzymał duży kamienny rytualny nóż. W pewnym momencie wszystko ucichło. Nagle powietrze przeszył świst ostrza noża, które wbiło się w ciało ofiary. Nie wydała nawet najmniejszego jęku. Obecni w kregu wojowie nie mogli wszystkiego dokładnie widzieć gdyż widok zasłaniał dym wydobywający się z rozstawionych wokoło kamiennych palenisk. W pewnym momencie kapłan na wyciagniętej, poplamionej krwia ręce zaprezentował bijące jeszcze serce ofiary.

Stał tak dłuższy czas, a po jego ramieniu spływały strużki czerwonej krwi. Potem powoli podszedł do środkowego paleniska i wrzucił tam skrwawione serce ofiary. W tym samym momencie wszyscy obecni upadli na kolana dotykając czołem ziemi.

Znowu usłuszeli dziwne dźwieki wydobywające się z wielkiej sali. Teraz też usłyszeli wyraźnie jakoś dziwne zmieniony wibrujący głosy kapłana, który rozchodził się ze wszystkich stron ,, Wstańcie, ofiara została spełniona. Dagoda wysłuchał wasze modlitwy,,

Obecni podnieśli swoje głowy ale nigdzie nie mogli zobaczyć Seremla który jakby wtopił się w kłęby dymu wydobywajacego się z głównego paleniska. Wtedy,  powoli ze swego siedziska wstał Smurga. Wyjmując swój miecz, unióśł go w góre wydając okrzyk ,, Dagodaaaaaaaaaa,,

Z gardeł wszystkic zebrany wyrwało się to samo imię ich boga Dagodaaaaaaa,, Wtedy wszystko zamilkło. Nawet liście swiętych debów zastygły w bezruchy. Także wojowie zebrani przy świętym kręgu w milczeniu i bezszelśnie opuścili wzgórze.

Ledwo Smurga zjawił się przed swoim domostwem, na plac przygalopował zwiadowca.

– ,,są już na przeprawie panie,,

odpowiedział pośpiesznie na pytający wzrok Smurgi.

Jego synowie już dosiedli swoich koni. Wraz ze zgromadzoną na placu setką wojów rozpoczęli marsz ze wzgórza ku przeprawie na rzece.

Było słoneczny  poranek. Powoli przesuwali się w cieniu wielkich dębów, rozkoszując się prawdopodobnie ostatni raz zapachem rodzinnych domostw. Każda myśl była przy matkach, żonach, siostrach i własnych dzieciach, które prawdopodobnie były już w bezpiecznym miejscu na niedostepnych mokradłach Keltschmoru.  Uspakajało to ich marsz, a  z każdym mijanym drzewem coraz bardziej wzrastała w nich odwaga i chęć walki.  Z góry schodziły coraz liczniejsze zastępy wojów Feuerbergu. Na głównym trakcie pojawiały się pomniejsze grupy innych klanów,  które łącząc się z tymi którzy byli już na trakcie, tworząc coraz większą armie.  Byli tam Kalinowie, Poremberowie, Gogolowie, Oplunowie, Rosnitowie, Uzajowie i wile innych pomniejszych kalnów z tej strony rzeki. Także synom Smurgi udzieliły się te euforyczne widoki. Jadąc obok, jego synowie, rozprawiali wesoło,  jak gdyby mieli odwiedzać krewnych lub spotkać się podczas dorocznego święta z kupcami z dalekich krajów.

Tylko Smurga i jego najstarszy syn Ymna byli spokojni i poważni.  Pół dnia od przeprawy na wielkiej równinie i wielkich porębach gdzie przed lat Gogolowie uprawiali ziemię, ustalono pierwsze miejsce potyczki z Mrowianami. Przygotowana zasadzka była dokładnie obmyślona. Od kilku dni dwustu ludzi szykowało w pobliskich lasach zasieki i wilcze doły, aby tamtędy nie mogli umknąć najeźdźcy. Wojowie Smurgi zajęli miejsce na wylocie wielkiej poręby, która zwężała się na kańcu tworząc śmiertelną pułapkę. Ludzie zaprzyjaźnionych klanów,  głównie łucznicy i piesi, uzbrojeni w maczugi i włócznie, obsadzili obie strony dojścia do starego traktu. Inni zajęli stanowiska ukryci w leśnych ostojach. Jedynie kilkustet wojów pod dowództwem Smurgi stało na otwartym polu rozległych łąk Wielkiej Poręby. Stali tak, wiedząc o nadchodzącej walce. Teraz wszyscy w napięciu oczekiwali pojawienia się pierwszych odziałów morowian. Z daleka, gdzieś z zachodniej części równiny dolatywał zapach dymu z wielkich ogni węglarzy, którzy nawet w cieżki czas najazdów nie zaprzestali swojej roboty. Był to przyjemny zapach, który przypominał spokojny czas spędzony na zajęciach pożytecznych i sprawach rodzinnych. Gdzieniegdzie słychać było pukanie dzienciowników, które zapamietale szukały robactwa pod korą wiekowych świerków. To znów jakiś śpiewownik zawisł na chwilę w powietrzu, dźwięcznie wydając łagodne ćwierkotanie. Stali tak w milczeniu, że słychać było nawet brzęczenie pracowitych pszczelich zastępów, przelatujących nad rozległymi łąkami.

W końcu, gdzieś z daleka zaczęły dochodzić dziwne złowroge odgłosy powtarzane echem z różnych stron. Konie zaczęły się niespokojnie poruszać, przebierając z nogi na nogę.

Smurga spojrzał poważnie na syna Ymna, który jakby rozumiejąc że nadchodzi coś strasznego, co zmieni ich życie,  skinął głową na znak że jest z nim na dobre i złe. Kątem oka spojrzał na pozostałych synów stojący na lekkim wzniesieniu. Uśmiechali się beztrosko żartując z nadchodzacego wroga. Widok ten zaniepokoił Smurgę, który podjechał na chwilę do miejsca gdzie stali,  zwracając się do nich tymi słowy

  • ,,kto trzyma język, trzyma przyjaciól, którzy w walce doceniając wroga a skarżącego na winy innych nie próbują swoich win pomnieszyć,,

Nie zrozumieli jego słów ale od razu zamilkli, przeczuwając powagę chwil które miały nastąpić. W tym samym niemalże momencie rozległy się okropne ryki rogów. Przezrażający dziwięk rozerwał ciszę wprowadzając strach i przerażenie wśród jego wojowników. Musiały to być dziesiątki trębaczy, którzy wprowadzili powietrze w takie dragnie iż odczuwał je całym swoim ciałem. Towarzysze Smurgi poczuli nagle ogromny starch, który wzmagał się z każdą chwilą, szczególnie że wróg był niewidoczny. Rozglądali się nerwowo na wszystkie strony, szukając kierunku z którego natąpić musiał nieodzownie ich atak.

Nagle, niebo pociemniało, w powietrzu usłyszeli wzmagający się szelest i świst setek strzał wystrzelonych jednocześnie. Smurga zdąrzył jedynie krzyknąć ,, z koni,, sam nagłym przechyłem na bok, znalazł się pod jego brzuchem. W tym samym momencie ogromne ciało rumaka porażone kilkoma strzałami przechyliło się na bok, przyciskając go swoim ciężarem. Zdążył w ostatniej chwili zauważyć że Ymna szybkim skokiem ze swojego konia osłonił swoje ciało za stojącym obok drzewem. Niestey jego trzej inni synowie zniknęli z jego pola widzenia. Wreszcie udało mu się uwolnić spod martwego rumaka.

Nastała ponownie krótka cisza. I znowu usłyszał w powietrzu ten sam odgłos jak przed paru chwilami. Próbując zasłonić się martwym ciałem konia nie doczekał się jednak ponownego deszcz strzał skierowanych na jego oddział. Ciemna chmura podbna do tej która poraziła jego ludzi przeleciała ponad jego głową znikając gdzieś daleko w przeciwnym kierunku. Dopiero teraz uświadomił sobie że to jego łucznicy odpowiedzieli na atak wroga. Nawałnica strzał na przeciwnika trwała nieprzerwanie przez wiele długich chwil. Słychać było jęki i krzyki rannych, którzy musieli znajdować się w bliskiej odległosci. Nie wiedział czy to jego ludzie czy nieprzyjacielscy wojowie. To był moment w którym Smurga dał rozkaz do ataku.Z wielkim impetem starli się z pierwszymi nadbiegającymi przeciwnikami.

W ferworze walki szukał swoich synów, których jednak nigdzie nie widział. Najgorsze myśli przeszły przez jego głowe. Nagle zauważył Ymna który wraz z kilkoma ocalałymi towarzyszami również dobył miecza i ruszył w kierunku skąd dochodził odgłpos walki. Nie było czasu na zebranie myśli o losie pozostałych synów. Obok niego lekko ranny Knif jednym ruchem ręki złamał sztrzałę tkwiącą w jego udzie. Zrywając się z dzikim okrzykiem pragnienia zemsty ruszył do przodu tuż przy boku Smurgi. Dopiero tera zauważył jak wielu jego ludzi ocalało z tej nawałnicy strzał. To pozwoliło mu ufać że także jego synowie uszli bez szwanku. Walka rozpoczęła się na dobre. Przed nimi szło dziesiątki wrogich wojów, którzy w werwie walki i szale zabijania parli na oślep do przodu.

Ale czekała ich niechybna smierć w wilczych dołach lub z ręki czakających na nich ludzi Smurgi. Nie oszczędzano nikogo. Dobijano rannych którzy błagali o życie. Nie było jednak listości. Ginęli dzisiątkami, mimo że niektórzy z nich klękająć próbowali uzyskać łaskę życia. Rozległa paręba zalała się krwią. Słychać było nadal jęki rannych oraz zgiełk walki w różnych miejscach wielkiej polany. Otoczone oddziały morowian nie miały szans na ujście z pola walki. Łucznicy ze wszystkich stron raźili śmiercionośnymi grotami swoich strzał. Widok był straszny. Setki ciał leżało wokoło, przeszytch strzałami, nadzianych na wystające spod ziemi pale lub przebitych w głebokich dołach pułapkach. Zwycięstwo było zupełne. Smurga wraz Ymną zatrzymali się w chwili kiedy odgłosy walki ustały prawie zupełnie. Zmęczeni i wyczerpani morderczą walką spoczęli na zboczu małego wziesienia. Widok był straszny. Teraz dopiero uświadomił sobie ogrom rzezi w jakiej brał udział. Ochłonął na chwilę, wracając myślami do losu swoich synów.  Nie czuł że z jego ciało wystawały dwie strzały. Ymna czując troskę ojca wyprzedził jego myśli przerywająć milczenie. ,, Ojcze pójdę zobaczyć co z moimi braćmi, odpoczni tutaj i opatrz swoje rany.. Zaskoczony Smurga skinał tylko głową na znak aprobaty.

Knif który mimo rany postanowił wspomóc Ymna w poszukiwaniach  braci, jakby w transie parł do przodu do miejsca w którym ostnim razem ich widział. Wokoła leżały setki zakrwawinych ciał w przeróżnych pozach zastygłej smierci. Przypatrywał się każdej postaci aby czasem ich nie przeoczyć. Także Ymna przyglądał się każdemu z zabitych, radośnie stwierdzając że to nie jeden z braci. Długi czas kluczyli wśród leżących zwłok. Za każdym razem ufając że nie znajdą tego czego szukają.

W niewielki zagłębieniu gdzie leżały nie tylko zwłoki rumaków ale również przykryte przez nie ciała jeźdzów ujrzał rekę trzymającą miecz. Ten sam który najmłodszy z nich otrzymał w Morowbergu po jego zniszczeniu . To była ręka Brocka. Knif na chwilę wstrzymał się z zawołaniem Ymna, który w niedalekiej odległości porzeszukiwał pobojowisko. Wyciągnął ciało Brocka spod konia. Przesuwając inne zwłoki padłych wojów odkrył również drugiego z braci Otella.  Ymna z coraz wiekszą niechęcią przeglądał leżące ciała z nadzieją że nie odkryje trzeciego z braci. Nagle Ymna zawołał głosno ,,Knif bywaj tu, bywaj znalazłem,, Ponieważ znalezione ciała Brocka i Otella ułożył już na boku gdzie jeszcze było wolne miejsce podnióśł się w beznadzieji sytuacji. Nie zdradzając tego faktu pospieszył w kierunku nawołującego Ymna.

,,Druchu znalazłem Bronsela. Bogowie dlaczego zabraliście go,, Głeboka i prawdziwa rozpacz pojawiła się na twarzy Ymna. Ciało Bronsela było prawie bez szwanku. Brakowała jedynie jego ręka, która leżała parę kroków dalej. W jego odcietej ręce w zaciśniętej dłoni ściakał skrwawiony miecz, co świadczyło o tym że padł w walce. Knif podszedł do Ymna obejmując go mocno wypowiedział te słowa ,, Ymna druchu najdroższy, płacz razem ze mną, także Brock i i Otell są przed obliczem Dagoda,, Ymna zastygł w bezruch. Paralizowała go sama myśl o tym jak przekaże tą wiadomość ojcu.

Knif odusnął Ymna od siebie, spojrzawszy mu w oczy powiedział ,, Ymna, wspólna strata zmniejsza się o połowę kiedy przyjaciel wspólnie ją opłakuje ,, Ja zaniosę tą wiadomość twojemu ojcu, zaufaj mi,,

Jednakże Knif nie musiał już spełnić tego obowiązku. Smurga pojawił się nagle jak duch obok nich. Bez zbędnych słów zrozumiał co go spotkało. Podszedł do leżących okaleczonych zwłok syna, padając na oba kolana. Jednak ani jedna łza nie spłynęła po jego policzkach. Miał zimną, skamieniałą twarz. Po chwili pochylił się ucałował czarne, długie włosy Bronsella. Wziął na ramiona jego zbroczone krwią ciało i mimo wielu ran i osłabienia przeniósł je na miejsce obok obu leżacych martwych synów.

Knif nie wiedząc jak dalej może przysłużyć się swojemu panu.

Rozpoczął poszukiwania trzeciego miecza należącego do Otella. Odnalazł go, wbitego aż po sam jelec, w ciele potężnego morowiana. Wyszarpnął go z całym impetem, jakby pragnął ponownie zadać ból z zemsty za smierć przyjaciela. I jakby w letargu, wycierał go powoli, szerokim liściem, rosnącego obok krzewu, zamyślony nad bezsensownym zabijaniem.

Teraz dopieru przyszedł ponownie do siebie i ruszył w kierunku szałasu weglarza który stał na odległość strtzału z łuku, na skraju polany. Wiedział że musi zorganizować przewóz zwłok synów Smurgi. Poprzez wertepy nierównej poręby, omijając leżace zwłoki, dojechał w końcu dwukołwym wozem ciągniętym przez dwa woły do miejsca w którym stali bez słowa Smurga i Ymna.

Kilku wojów stało obok czekając na dojazd dwukołówki. Na skinienie Smurgi, rzucono na wóz kilka skór sciągnietych z martwych ciał leżących wokoło zabitych, ostrożnie podniesiono i położono na nich trzy zakrwawione ciała. Smurga ponownie skinął głowa i smutny orszak ruszył przed siebie.

Coraz więcej ludzi włączało się do maszerujących za wozem wojów. Szli w milczeniu. Pochód poruszał się w kierunku wschdnim, starym traktem, kiedy na horyzoncie z prawej strony zobaczyli wierzchołek Feubergu. Z lewej strony, za kończącym się gajem dębowym ukazało się pokaźne wzniesienie. Było to miejsce pochówku poprzednika Smurgi wielkiego Trustea. Tutaj zatrzymano się na krótko. Kilkudziesięciu ludzi towarzyszących Smurdze z oczekiwaniem patrzyło na swojego wodza, aby ten dał rozkaz przystapienia do prac przygotowawczych budowy miejsca pochówku dla swoich synów.

Jednak wielkie było ich zdziwienie kiedy Smurga wydawszy jakieś polecenia Knifowi ruszył dalej ku drodze na Feurberg.  Knif poszedł jednak dalej starym traktem w kierunku wschodnim z grupą kilkudziesięciu wojów i takąż sama liczbą niewolnych. Wóz ze zwłokami mozolnie piął się pod górę a jego skrzypiace osie kół miarowym piszczeniem rozwiewały smutne milczenie. Wreszcie dojechali do siedziby Smurgi. Ponieważ kobiety zostały przed paru dniami wysłane na mokradła Keltschomoru zwłokami zajęli się sprowadzeni ze szczytu Feuerbergu młodziankowie będący na służbie kapłanów.

Obmywano zwłoki opłakując zmarłych wojów, po czym ułożono ich na tarczach. Zapalono wielkie ognie na szczycie kamiennego kręgu i wszystkich zasiedlonych miejsc wokół Feubergu. Kapłani szczególnie dogladali ceremoni w domostwie Smurgi. Inni polegli wojowie pochodzący z okoliczncyh osad z równie wielką czcią zaopatrywani byli na ostatynią podróż w zaświaty. Przygotowywano podarki i sprzęty które ponownie przyniesiono wydobyte z ukrycia.

Traun otrzymał specjalne polecenie i przez dwa dni przygotowywał drewnianne skrzynie jakie mieli złożyć w kurhanach przygotownych już przez ludzi Knifa. Tuż obok nich, na drewniannych tarczach Knif postanowił położyć ich miecze, które odnalazł na pobojowisku. Jednakże Smurga kategorycznie polecił ich usunięcie. Zbyt świerze był wspomnienia o nie tak odległych wydarzeniu jakie miały miejsce Morowobergu. Wtedy to samobójczyni przed śmiecią przekleła wszystkich wojów którzy przywłaszczyli sobie miecze zabrane ze światyni Sonana.

Między nimi byli jego trzej synowie. Seremle, kapłan z Feubergu, przebywający jeszcze w domostwie Smurgi polecił umieszczenie ich w drewnianej skrzyni.

,,Niechaj Pragla matka twoich synów zadecyduje co zrobić z tymi mieczami,, Seremla wypowiedział to cichym głosem. Jakby bojąc się urazić Smurga tymi słowami, natychmiast oddalił niepostrzeżenie w kierunku światyni na górze.

Dzwięk słów Seremla, jakby z oddali dochodził powoli do niego w ukajającym tajemniczym spokoju.

Odrętwienie to trwało dłuższą chwilę.

Nagle Ocknął się. Polecił niezwłocznie powiadomić niewiasty zmarłych wojów, które ukryły się w borach Kletschmoru, aby przybyły natychmiast na pochówek swoich mężów i synów. Także posłaniec do ukochanej Pragli stał gotowy do wyjazdu. Załadował niewielką drewnianną skrzynię z zawartością trzech mieczy, wysłuchał pilnie polecenia Smurgi. Wtedy Knief podszedł do niego, ukłoniwszy się powiedział te słowa.

,, Panie, kurhany przygotowane przy żródle świętego gaju pod wzniesieniem Briganti, pół dnia drugi stąd, po lewej stronie traktu wschodniego.

Niechaj Pragla wraz z wszymi siostrami tam przybędzie, ugoszczeni zostaną przez druidów znad źródła. Wszytko gotowe,,

,,Słyszałeś ,, -zwrócił się do posłańca ,, Ruszaj natychmiast powiadom o wszystkim,,

Ten ukłoniwszy się rzekł tylko jedno słowo,, zrozumiałem Panie,, Odwróciwszy się , natychmiast wsiadł na konia i ruszył w drogę………

ciąg dalszy nastąpi