Jednym z ciekawszych znalezisk archeologicznych byl tak zwany skarb centawski zlozony z duzej ilosci monet srebrnych sredniowiecznych.
Sama historia o powstaniu nazwy tej miejscowosci nawiazuje do pewnej legendy zwiazanej ze srebrnymi monetami. Otoz w dawnych wiekach do codziennosci nalezaly rabunki i napady na kupieckie wozy ktore podrozowaly na szlaku handlowym z Krakowa do Wroclawia. Takzwani rycerze rabusie posiadali w pobliskich lasach swoją kryjówkę.
Centawa według znalezisk archeologicznych była zasiedlona już w epoce żelaza. Po raz pierwszy nazwa Centawa widnieje w dokumentach księstwa strzeleckiego pod datą 1253 roku. W 1404 wioskę tą odnajdujemy pod nazwą Czanto, ale już dwa lata później a więc w 1407 roku, miejscowość wymieniana jest pod nazwą Centhow i Centow. Z informacji z 1835 roku dowiadujemy się że we wsi obok pańszczyźnianego folwarku oraz starej kuźni w Centawie istniała tak zwane Fryszerka lub fryszernia – funkcjonujący od XVII do XIX w. zakład metalurgiczny (lub piec), w którym surówka wielkopiecowa przerabiana była na stal. Nazwa ta zwykle obejmowała zabudowanie, w którym znajdowało się jedno lub kilka ognisk fryszerskich, miechy oraz młoty napędzane kołami wodnymi. Proces fryszerski polegał na świeżeniu surówki, czyli oczyszczaniu jej z domieszek poprzez ich utlenianie. W ognisku fryszerskim następowało utlenienie zawartego w surówce węgla, krzemu oraz manganu.
Pierwsze fryszerki z wyglądu przypominały dymarki. W późniejszym okresie miały kształt skrzyni, która wyłożona była płytami z lanego żelaza. Po bokach umieszczone były dysze, którymi doprowadzano powietrze. Jako paliwo używany był wyłącznie węgiel drzewny, którym częściowo napełniano skrzynię przed rozpoczęciem procesu. Po rozpaleniu ognia, do skrzyni dostarczano powietrze. Proces trwał około 2 godzin. Wydajność jednej fryszerki wynosiła zwykle ok. 500 kg żelaza zgrzewnego na dobę.
W roku 1845 jak podają źródła pruskie w Centawie znajdowało 60 budynków jeden folwark oraz 380 mieszkańców wyznania katolickiego, jak również wymienia się jednego ewangielika oraz jednego żyda. Ale już w roku 1896 w w Centawie przebywa 477 dusz.
Podczas plebiscytu który miał miejsce 20 marca 1921, za pozostaniem w granicach Rzeszy Niemieckiej głosowało 56 osób, za Polską 212 . Mimo wszystkiego Centawa pozostała w granicach Rzeszy Niemieckiej. Dnia 21. lipca 1936 roku miejscowość ta dekretem III Rzeszy została przemianowana na Haldenau.
W 1945 roku wieś ta przechodzi pod polską administrację jako Centawa, mimo iż polska nazwa brzmiała Cętawa. W 1955 roku miejscowość administracyjnie zostaje oficjalnie wchłonieta do województwa opolskiego jak też do powiatu strzeleckiego.
Jedna z legend z wiązana jest z pierwszym rodem który wszedł w posiadanie tej wsi a mianowicie z rodem Centawskich.
Wiele podań i legend związanych z rycerzami rozbójnikami opartych jest na fantazji ich twórców. Przekazywane z pokolenia na pokolenie miały oprócz charakteru dydaktycznego także funkcje połączenia różnych wpływów kulturowych zlewających się na śląsku.Także w rejonie strzeleckim znanych jest kilka podań gdzie rycerze zbójnicy są tłem do opowiadań o historii miast, wiosek i osiedli naszego regionu. Jedną z takich legend jest historia powstanie miejscowości ale także nazwiska rodowego rodziny szlacheckiej Centawskich z Centawy. Według entymologi nazwy miejscowości nazwa ta pochodzi od starodawnego słowa cento, coś błyszczącego, coś świecącego. Otóż w niektórych przekazach jest mowa że nazwa ta pochodzi od przezwiska pewnego pachołka ze strzeleckiego zamku który biorąc udział wraz z rycerstwem opolskim w tępieniu band rozbójniczych na pograniczu polski i śląska odnalazł ślad prowadzący do ich leśnej kryjówki. A było to tak. Około 1255 roku książę opolski Władysław, chcąc raz na zawsze skończyć ze szkodliwymi dla jego dzielncy praktykami napadów na karawany kupieckie podążające z Czech prastarym szlakiem bursztynowym, utworzył specjalny oddział jazdy do ich zwalczania. W skład tego oddziału wchodzili synowie miescowych władyków i rycerstwa. Jednym z punktów zbornych był zamek strzelecki. Tam pewnego dnia roku 1390 doniesiono o ograbieniu kupców wrocławskich pod zamkiem toszeckim. Zuchwałość zbójów była spowodowana tym iż osadzony tam burgraf nie posiadał załogi która mogła zapobiec temu zajściu. Powiadomiony o napadzie oddział pościgowy przybyły pod Toszek, zastał jedynie poturbowanych kupców którzy znaleźli w końcu schronienie za murami zamku toszeckiego. Rycerze zbójnicy zabrali konie i wozy oraz wielkie ilości złotych i srebrnych monet, które wieziono do Krakowa. Rozpoczęto poszukiwania. Jednakże ślady urwały się w niedalekich leśnych ostojach wśród bagien, gdzie odnaleziono jedynie wozy. Przwożone monety jednak zabrali ze sobą. Nadchodziła noc, postanowiono więc przerwać pogoń obawiając się zasadzki. Zawrócono na toszecki zamek aby tam przenocować, z myślą iż o świcie odnajdą ślady i podążą za zbójami. Wśród konnych był także niejaki Albertus, młodzian będący na służbie pana strzeleckiego. Pochodzenie jego musiało być szlacheckie skoro przebywał w otoczeniu prawdziwych rycerzy. Wspomina się o takich nazwiskach jak Jaksa, Strela, ….. Akurat wtedy zezwolonomu mu na wzięcie udziału w tej niebezpiecznej wyprawie. Znane były jego ciągotki do przygód, które wykazywał wielokrotnie powodując niezadowolenie i troskę jego opiekunów. Jednakże był już pełnoletni gdyż skończył osiemnaście lat, a ta wyprawa miała być jego chrztem bojowym. Słynął on także z wielkiej fantazji i pomysłowości. Oddział zawrócił z leśnego traktu lecz nikt nie zauważył iż zabrakło w nim Albertusa. Zaś on sam poprostu zabłądził odłączając się od towarzyszy wyprawy. Pozostał sam, szczęściem trzymał w garści pochodnię dzięki temu miał nadzieję znaleźć drogę powrotną na trakt. Już miał wsiąść na konia, gdy w płomieniu pochodni coś zabłysnęło w trawie. Zbliżył się do tego miejsca, a jego oczom ukazała się błyszcząca moneta. Radość jego była wielka. Rzeczywiście natrafił na ślady które wskazywały że faktycznie tędy przejażdzali rycerze zbójnicy. Podchodząc bliżej zobaczył jeszcze jedną i następną i następną monetę. Widocznie rozerwał się któryś z worków załadowynych pieniędzmi pozostawiając za sobą takie ślady. Albertus wiedział że sam nie będzie w stanie nie tylko odkryć drogi wiodącej do kryjówki zbójów, ale może także nie znależć drogi powrotnej.Tym bardziej że wokoło znajdowały się rozległe tereny bagniste. Miał jednak dużo szczęścia, gdyż przebywając krótko na zamku toszeckim burgraf oddał mu swojego konia ponieważ jego zaczał utykać. Zwierzę znał prawdopodobnie lub wyczuwało drogę powrotną. Także Albertus wiedział jak zwierze się zachowa, więc pozwalił mu na wolny powrót. Aby jednak odnaleźć nazajutrz drogę do tego miejsca wpadł na świetny pomysł. Rozerwał swoje szaty na małe skrawki wieszając je na gałęziach wzdłuż drogi powrotnej. Tak pozostawione ślady miały nazajutrz doprowadzć oddział pościgowy do kryjówki zbójów. Szczęśliwie o północy zdołał powrócić na zamek. Zrazu też zameldował o wszystkim dowódcy, który pochwalił go za przezorność i mądrość w działaniu. Ledwo jednak na niebie pojawił się świt, Albertus tak jak inni stał już w gotowośi do wyjazdu. Ruszono więc niezwłocznie do miejsca pozostawienia odnaleznalezienia ostatnich śladów. Dzięki fortalowi jaki Albertus zastosował dokonali tego w krótkim czasie. Po przybyciu na miejsce ostatniego śladu oddział zatrzymał się a dalsze badanie i postępowanie za podjętym śladem postanowiono wykonać pieszo. Rzeczywiście na leśnym trakcie co jakiś czas znajdowano małą monetę, która niezbicie wskazywała na kierunek marszu rabusiów. Postanowiono zachować jak najwyższą ostrożność. Tak więc Albertus z dwoma doświadczonymi tropicielami udał się przodem, posuwając się z największą ostrożnością. I jakże ta przezorność się opłaciła. Krótko tuż przed południem, ich uszu dobiegły dalekie odgłosy. Początkowo myślano że to bartnicy lub smolarze siedzący nieraz w dzkiej knieji. Postanowiono to jednak sprawdzić. W krótkim czasie podążjąc za owym odgłosami poczuli w powietrzu zapach dymu. Tak jak myślano natrafiono na obozowisko rycerzy zbójników. Jeden z tropicieli zawrócił natychmiast, by powiadomić resztę oddziału o dkryciu. Omówiono szczegóły ataku na obóz. Konie pozostawiono na polanie pod opieką jednego z najstarszych wojów. a reszta udała się na stanowiska. Zbójnicy musieli czuć się dość bezpiecznie, skoro nie wystawili nawet straży. Obozowisko znajdowało się w małym wąwozie otoczonym z jednej strony mokradłami a z drugiej zablokowane było wielkim głazami. Mogło służyć jako warowania, ale jednocześnie mogło stać się pułapką. W tym samym czasie jak kilku łuczników obsadziło wierzchołki wąwozu, reszta ludzi podeszła do wielkich głazów. Także tutaj usadowiło się paru łuczników. Wszyscy czekali na rozkaz ataku. Nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Mieli do cznienia z wiekszą ilością doświadczonych zbirów którzy prawdopodobnie zaprawieni byli w boju. Jednak doświadczenie dowódcy sprawiło że przygotowano się solidnie. Najpierw zliczono i zlokalizowaæ przeciwników. Według ilości koni musiało ich być około trzydziestu. Rycerze czekali w napięciu. Powoli w obozowisku powstał ruch. Jedni przygotowywali posiłek inni zaś wychodzili spod skór zaspani i zmęczeni trudem nocnej biesiady jaką niewątpliwie odbyto, by uczciæ wielkie łupy zdobyte oprzednirgo dnia. Nagle wystrzelono pierwsze strzały. Powietrze zawirowało a wylatujące pociski ze świstem osiągały swój cel. Kilku zaskoczonych zbójów, nagłością i szybkością działania nie zdąrzyło nawet wydać głosu, padli ugodzeni grotami strzały. Lecz atak zauważyli inni którzy wszczęli głośny alarm. Złapano za broń, jednakże niewidoczny przeciwnik dalej raził ze wszystkich stron strzałami, posyłając raz po razie nastepnych na ziemię. Tumult i dezorientacja powstała w obozie zbójów. Miotano się na wszystkie strony szukając schronienia przed niewidzialnym przeciwnikiem. Daremnie.
Wkrótce na placu boju leżało kilkanaście martwych ciał przeszytych strzałami. Kliku zbójców dopadło koni próbując w ten sposób ratować swoje życie, jednak natychmiast spadali rażeni śmiercionośnymi strzałami.Teraz do akcji wkroczyli pozostali rycerze czekający na razie w ukryciu. Rozgorzała walka na wręcz. Jednak przewaga atakujących była zbyt duża. Rycerze zbójnicy nie chcieli jednak tanio sprzedaæ swojej skóry. Nie myśleli już o łupach. Szczęk mieczy, krzyki rannych jak też nawoływania atakujących mieszały się ze sobą tworząc niesamowitą atmosferę. Wokół herszta stanęło około dziesięciu tęgich i sprawnych kompanów, którzy wyrębywali sobie przejści z zasadzki w jakiej się znaleźli. Widać było że znali swoje zbójeckie rzemiosło, gdyż wielu przeciwników stających im na drodze kosili jak łan zboża. Wielu towarzyszy Albertusa pozostawiło swoje życie w owym wąwozie. Z całej zbójeckiej zgraji umknęło zaledwie kilku z nich. Wśród nich zapewne także ich herszt, gdyż nie znaleziono go wśród poległych. Zwycięstwo było pełne, okupione jednak wysoką ceną dwudziestu zabitych. Na pobojowisku naliczono ponad trzydziestu łotrów. To co zastano w pobliskim szałasie wprawiło wszystkich w osłupienie. Oprócz skrzyń ze srebrnymi i złotymi monetami i ozdobami, znaleziono przepiękne stroje, sprzęty przeróżne uprzęże i siodła, których nie powstydził by siê sam książę. Także ogromne zapasy żywności wskazywały na to że była to stała siedziba zbójów, a nie tylko przejściowy obóz. Zorganizowano powrót. Część odzyskanych łupów zawieziono na zamek toszecki a kosztownoœci do księcia na opolski zamek. Albertus zyskał rum mężnego i mądrego młodzieńca za co sam książę pasował go na rycerza. A jako pamiątkę tego wydarzenia i jego w nim udziału nazwano go Centowski. Otrzymał także nadania od ksiêcia w postaci wsi która znajdowała się w niedalekiej bliskości od Toszka. Tak powstała nazwa Centawa własność rodu Centowskich. Z biegiem lat ród Centowskich stracił na zanczeniu na dworze księcia opolskiego, jednak imię ich pozostało w pamięci potomnych do dni dzisiejszych.
.